– Popełniliśmy szereg błędów, ale nie jesteśmy winni złu całego świata. W sprawie uprzątnięcia terenu na Majdanach chcemy zwrócić się o pomoc do premiera Mateusza Morawieckiego – zapowiadają Cezary Wojculewicz i Wojciech Ledzion ze spółki EKORD. To właśnie na ich terenie doszło do wielkiego pożaru odpadów. Jako jedynym udało nam się porozmawiać z właścicielami przedsiębiorstwa.
Początki firmy EKORD sięgają 2007 roku. Wówczas Cezary Wojculewicz wraz ze swoim wspólnikiem założyli firmę zajmującą się odpadami i uzyskali wszelkie niezbędne decyzje, których przyznaniem wówczas zajmował się wojewoda.
– Decyzja była obszerna i umożliwiała nam gospodarowanie odpadów w zakresie unieszkodliwiania na miejscu i odzysku, a także przekazywanie innym uprawnionym podmiotom. Prowadziliśmy z powodzeniem działalność do 2009 roku. Wówczas w czerwcu tamtego roku doszło do wydarzenia, które zadecydowało o dalszych losach firmy. Mam na myśli pierwszy duży pożar, podczas którego zapaliła się hala produkcyjna. Została zniszczona w sześćdziesięciu procentach i przez 2–3 miesiące musieliśmy zaprzestać działalności ze względu na konieczność uprzątnięcia pogorzeliska. Od tego momentu zaczęły się schody – wspomina Cezary Wojculewicz z firmy EKORD.
Jak mówi wraz ze wspólnikiem zwrócił się między innymi do Wojewódzkiego Funduszu Środowiska o pomoc. Rozpoczęła się także długa, bo 9–letnia batalia z ubezpieczycielem, który nie chciał wypłacić ubezpieczenia. Według relacji C. Wojculewicza, doszło do tego dopiero po 9 latach (w 2018 roku), jednak zaledwie w 50%.
W 2011 roku skład spółki zmienił się. Został w niej Cezary Wojculewicz i dołączył Wojciech Ledzion. Jak mówią, mimo trudności i braku wypłaty wspomnianego ubezpieczenia, postanowili założyć tzw. biuro handlowe, które zaczęło intensywnie działać. Rozwój spółki miał sprawić, że pojawiły się nowe potrzeby i konieczność zaciągnięcia kredytu.
Kłopoty, kredyty i komornicy
– I wszystko miało się ku dobremu, aż do 2014 roku. Wówczas doszło do pożaru dwóch palet, w zasadzie „wielkie nic”. Przyczyną był po prostu ludzki błąd. Ale zaczęły się nowe kontrole, przypominanie pożaru sprzed lat – mówi C. Wojculewicz. – W międzyczasie wypowiedziano nam kredyt firmowy z powodu kłopotów finansowych, przypomnieli sobie o nas komornicy. Zablokowane konta, zabrany sprzęt… Zostaliśmy wówczas nawet bez wózka widłowego.
W związku z odwróceniem się „dobrej karty”, Wojculewicz i Ledzion szukali pomocy. Jak relacjonują, w latach 2013–2016 zwracali się między innymi do prezydenta Kutna, który miał umarzać i odraczać im podatki od nieruchomości.
– Niestety po pożarze z jesieni 2016 prezydent stwierdził, że za dużo się u nas dzieje, są jego zdaniem nieprawidłowości i skierował sprawę do prokuratury. Ta nadal trwa, a dodatkowo otrzymaliśmy zakaz prowadzenia działalności odpadowej. Do momentu zakończenia postępowania nie możemy więc dosłownie nawet dotknąć beczki czy innych odpadów – mówią wspólnicy z EKORD–u.
W 2018 roku ubezpieczyciel wypłacił wspomnianą połowę ubezpieczenia, jednak pieniądze miały trafić do komornika. Wojculewicz i Ledzion stwierdzili wówczas, że to „ich gwóźdź do trumny” i podjęli decyzję, że jedynym wyjściem jest zawieszenie działalności na 24 miesiące. Dodatkowo 31 grudnia tego roku starosta cofnął decyzję dot. odpadów.
Mimo iż Wojculewicz i Ledzion nie prowadzili później działalności, to jak sami mówią „nie schowali głowy w piasek i nie uciekli”. Mieli podjąć szereg działań mających na celu poprawienie sytuacji.
– Mówiąc wprost szukaliśmy inwestora, który za przysłowiową złotówkę kupiłby ten teren. A może nie wszyscy to wiedzą, ale to łakomy kąsek dla osób zajmujących się odpadami. Samo centrum Polski, bliskość bocznicy kolejowej… To naprawdę atrakcyjny teren – mówi Wojciech Ledzion.
Jak mówią, na początku tego roku miało udać im się znaleźć potencjalnego kupca. Doszło do spotkania, a zainteresowana strona wysłać miała pisma do UM Kutno i Starostwa Powiatowego z pytaniami dotyczącymi terenu przy Majdanach. Zdaniem właścicieli EKORD–u władze nie zareagowały na dokument i inwestor ostatecznie się wycofał.
„Spier…., bo będziesz płonął jak Ekord”
To, co działo się później, według relacji Wojculewicza i Ledziona, dosłownie nadaje się na scenariusz filmu mafijnego.
– Udało nam się znaleźć kolejnego chętnego. Wszystko zmierzało ku dobremu, ale bodajże przy drugiej wizycie na Majdanach mieliśmy niezapowiedzianego gościa. Nieznana mi osoba bez naszej zgody weszła na nasz teren i zwróciła się w niewybrednych słowach do naszego inwestora. Cytując: „Co, chcesz kupić ten teren? Spier…, bo będziesz płonął jak Ekord” – relacjonuje Wojciech Ledzion.
Jak mówią wspólnicy z Ekordu, chwilę później miało dojść do notorycznych włamań na ich teren, a także dewastacji biur.
– To, co zastałem w środku to jakiś horror. Rozwalone i wykradzione zostało niemal wszystko. Zarówno to, jak i próbę zastraszenia zgłosiliśmy na policję i czekamy na efekty. Mundurowi zajmują się także faktem, który zgłosiliśmy, a dotyczy tego, że zostało zniszczone ogrodzenie od strony Dybowa, a także według relacji „sąsiadów” na naszą posesję wjeżdżać miały różne auta, które mogły podrzucać odpady. Czekamy na efekty działań policji – mówi Wojculewicz.
Jak mówią – odnosząc się do doniesień z konferencji prasowych – na składowisku znajduje się około 5,6 tysiąca ton odpadów, z czego tych naprawę groźnych dla i zagrażających środowisku jest mniej niż tysiąc.
– Zresztą wydaje mi się, że ogólna liczba jest jeszcze mniejsza. Po pożarze z 2016 roku, gdzie spłonęło sporo odpadów, nikt nie zrobił nowej ewidencji. Wydaje mi się, że oficjalne dane trzeba pomniejszyć o około 1,5 tys. tony. I co ważne, my tu nie sprowadzaliśmy odpadów z całego świata, tak jak niektórzy sugerują – wyjaśnia C. Wojculewicz.
Kto stoi za ostatnim pożarem?
Do tej pory nie wiadomo, co było przyczyną wybuchu ostatniego pożaru na Majdanach. Wśród potencjalnych przyczyn przewija się kilka hipotez, jednak te najbardziej prawdopodobne to podpalenie lub samozapłon.
– Ludzie już nas ukrzyżowali i ukamienowali, że to my puściliśmy odpady z dymem, żeby się ich pozbyć. Ale to wierutna bzdura! Takiego pożaru nie było dawno, ktoś chciał zrobić sensację i to mu się udało. Nie wydaje mi się, żeby to był samozapłon. Wierzę, że służby znajdą osoby, które są za to odpowiedzialne. Popełniliśmy sporo błędów, zdajemy sobie z tego sprawę, ale nie jesteśmy winni zła całego świata – uważa C. Wojculewicz.
Jak mówią wspólnicy z EKORD–u, odpadowy biznes ostatecznie zaprowadził ich na życiową krawędź. Pozostali bez niczego i są wręcz bankrutami.
– Jestem byłym lotnikiem marynarki wojennej, więc wiem co to stres. Ale cała ta otoczka, walka z urzędnikami doprowadziła do tego, że Czarek po jednej z wizyt w urzędzie wiózł mnie do szpitala, zdążył w ostatniej chwili. Mogło mnie już tu nie być. Długi, część emerytury ląduje u komorników, mam kupę problemów i ciągnący się smród – podsumowuje Wojciech Ledzion.
– W listopadzie nasza działalność zostanie definitywnie zamknięta, nie będziemy też już wówczas wieczystymi użytkownikami terenu na Majdanach. Problem z odpadami nadal jednak pozostanie. Będę chciał zwrócić się do premiera Mateusza Morawieckiego o interwencję. Nie w sensie winy i kary, tylko pomocy w sprzątnięciu tego wszystkiego – zapowiada Cezary Wojculewicz. •
Zdjęcia zdewastowanych biur Ekordu:
Zdjęcia z ostatniego pożaru na Majdanach: